Archiwum bloga

wtorek, 31 października 2017

System, system, system

Siadam do komputera z niekłamaną przyjemnością i niekłamaną obawą - tak dawno mnie tu nie było... Ja w moim studenckim pokoju w Zabrzu, ze światłem a' la hygge, kubkiem ciepłej herbaty, słuchawkami w uszach z playlistą Nora i opatulony w koc. Za oknem wieją kolejne wichury i orkany, których nazw nawet już nie rejestruję, a ja miałem dzisiaj tę niekłamaną przyjemność, że nie musiałem nigdzie wychodzić. Dzień minął tak szybko, nie zrobiłem właściwie niczego produktywnego... I choć jestem zwolennikiem konstruktywnego wykorzystywania wolnego czasu, to mam takie momenty, kiedy potrzebuję się zatrzymać, nic nie robić, odpocząć...

Pierwszy miesiąc szóstego, ostatniego roku moich studiów za mną. Tak wiele zmieniło się od czasu, gdy jeszcze we dwójkę, z Michałem, zakładaliśmy tego bloga. Mój wrodzony perfekcjonista, ten bies rodem z moralitetu, kusi: zacznij od nowa, stare usuń; na co ci to?! Zmieniłeś się, blog się musi zmienić, Ty się musisz zmienić, wszystko się zmienia!

Zostawię, choć wymaga to samozaparcia. Zostawię, by widzieć zmiany, upływ czasu, dostrzegać jak różna może być moja wrażliwość na przestrzeni lat; by reagować, gdybym zaczął ją tracić.

Szósty rok. Jezu... Kiedyś wyobrażałem sobie, że na szóstym roku medycyny to się już niemal operuje. Teraz, gdy tu jestem, wydaje mi się, że niczego nie umiem. Może nie wystawiam sobie tym zbyt pochlebnego świadectwa, ale w konfrontacji z moimi licealnymi wyobrażeniami studia medyczne wypadają gorzej niż marnie... Niczym ostrzeżenia na paczkach papierosów, foldery uczelni medycznych powinny zawierać kilka formułek, takich, jak te dwie, powiedzmy: Studiowanie medycyny odbiera radość życia; Kierunek lekarski zderza z rzeczywistością dwa razy skuteczniej niż Zderzacz Hadronów (p<0,05).

Nie piszę, żeby się poskarżyć, żeby się pożalić. Bardziej traktuję to jako rachunek sumienia, może formę usprawiedliwienia, analizę wyjściową, by rozwiązać problemy, które dopiero przede mną? Ostatecznie te studia, tę uczelnię nawet, sam sobie wybrałem, ku większej lub mniejszej uciesze osób ze swojego otoczenia. To nie tak, że nie chcę już być lekarzem - przeciwnie, chcę! Bardzo chcę. I chcę być cholernie dobrym lekarzem.

Brzydzę się po prostu systemem, który wymaga ode mnie wyrzeczenia się nieomal każdej formy aktywności społecznej, zwłaszcza przez pierwsze dwa lata studiów, by uczyć się rzeczy nieważnych, zapychających tylko pamięć. Brzydzę się systemem, w którym z braku pieniędzy z roku na rok grupy studenckie są zagęszczane, a komfort choćby rozmowy z pacjentem jest niewielki.

Brzydzę się systemem, w którym asystenci, często chętni, by czegoś nas nauczyć, nie mają takiej możliwości, bo muszą czas dydaktyki dzielić z czekającymi na nich pacjentami (to nawet zrozumiałe) i, co gorsza, toną biurokracji (to zrozumiałe mniej)!

Brzydzę się tym, że najważniejsza jest ilość godzin dydaktycznych, nie zaś ich jakość; tym, że na wielu katedrach nie obowiązuje zwolnienie lekarskie (nie to, co w pracy, w której każdy pracodawca takowe respektuje), a każde jedne zajęcia trzeba odrobić, bo przecież bez tych 30 dodatkowych minut podpierania ścian moja edukacja będzie niekompletna, a moja reputacja i prestiż wątpliwe...

Żeby była jasność - nie mam tu pretensji do konkretnych asystentów, do mojej konkretnej uczelni, mojego wydziału; z nimi wprawdzie na co dzień obcuję i na ich przykładzie mogę wyciągać wnioski, ale problem jest szerszy, systemowy, o czym świadczą moje rozmowy z kolegami z innych wydziałów i sam choćby protest środowiska medycznego, lekarzy rezydentów. Właśnie - bo później też nie jest kolorowo, ale to temat rzeka i nie o tym teraz.

Gdyby ktoś przed studiami powiedział mi, jak to naprawdę wygląda, może przygotowałbym się na to psychicznie lub po prostu wybrał inny kierunek? Zdaję sobie sprawę, że moje teksty trafiają przede wszystkim do grona moich przyjaciół (za co jestem ogromnie wdzięczny), ale być może przeczyta to jakiś przyszły student medycyny. Zwracam się więc do niego / do niej: Kolego! Koleżanko! Zastanów się dwa razy! W moim przypadku te studia to największe rozczarowanie, jakie mnie spotkało do tej pory w życiu...

Brak we mnie pokory. Z tej ułomności doskonale zdaję sobie sprawę, ale po prostu nie umiem mówić, że deszcz pada, gdy plują... Nie mogę patrzeć na sporą część koleżanek i kolegów z roku, którzy tkwią w dziwnej anergii, niezdolni do zawalczenia o siebie, o swoje prawa... Zawsze tak było... Ile razy ja to słyszałem?! Zawsze tak było, więc tak musi być; status quo musi zostać zachowany! Czasami zastanawiam się, jak niektóre osoby chcą walczyć o ludzkie życie i podejmować jakieś decyzje, kiedy truchleją na widok asystenta i przed każdym zaliczeniem...

Nauka... Daleko mi do pilnego studenta, ale jako perfekcjonista przechodzę piekło, gdy okazuje się, że trzeba umieć wszystko. Trochę działam w systemie zero-jedynkowym; często niestety pada na zero, skoro jedynką jest na przykład przeczytanie podręcznika do radiologii Pruszyńskiego: 800 stron A4 do przyswojenia w półtora tygodnia przed egzaminem, pytania układane z tekstu i tabel, bo tak najprościej stworzyć test. A w teście - wiadomo, przypadki kazuistyczne, bo takie, zgodnie z metodologią, są najlepsze w różnicowaniu studentów.

Znów proszę, by nie było to odebrane jako zarzut do katedry radiologii; oni też spełniają jakieś chore systemowe wytyczne, nie mam do nich żalu. Ten przykład jest po prostu świetny i ilustruje to, co w tych studiach wkurza najbardziej.

Jaka jest jakoś wiedzy zdobytej z jednorazowego przeczytania 800 stron A4 podręcznika w półtora tygodnia (jeśli ktoś zdążył!)? Niech każdy odpowie w swoim sumieniu.

System, system, system... Polityka, polityka, polityka... Doszedłem do ściany. Chcę skończyć te studia tu, rozwijać się i pracować tu, w Polsce, ale jeśli na 5800 lekarzy kończących te studia przewiduje się nieco ponad 4000 miejsc specjalizacyjnych, to nie dziwne, że mamy, jak mamy...

Brak we mnie pokory. Nie wiem więc, jak wpasuję się w ten system, jak poradzę sobie z Lekarskim Egzaminem Końcowym, rekrutacją na specjalizację... Dam sobie radę, stać mnie na to; nie brak mi ambicji i determinacji. To nie jest tak, że wszyscy młodzi lekarze chcą wyjechać - większość woli zostać tu, w Polsce, pracować z polskimi pacjentami i im nieść pomoc. Ale oprócz studentów typu dam-sobie-wejść-na-głowę, którzy boją się wszystkiego, nie mając za grosz osobistej godności, i którymi brzydzę się setnie, są także tacy którzy powiedzą w pewnym momencie: dość. Studenci stają się w końcu stażystami, potem rezydentami...

Dla mnie te studia to na szczęście tylko jedna z gałęzi życia. Bardzo ważna, jedna z grubszych, ale nie jedyna, na szczęście. Cieszę się, że nie należę do osób, które po powrocie do domu zamykają się i jedyne, co robią, to nauka. To może być nawet przez pewne osoby odbierane jako chwalebne, ale wiedza teoretyczna, nieużywana, szybko ulatuje; szybciej nawet niż młodość, która w takim stanie odlatuje niepostrzeżenie i nie wróci nigdy...

Strajk Porozumienia Medycznego zmienia świadomość naszego społeczeństwa. To jego ogromny kapitał. Wierzę, że uda się osiągnąć poprawę warunków, jakie panują w polskiej służbie zdrowia. Oczy otwierają także Mali bogowie Pawła Reszki i inne publikacje w tej tematyce. Serce rośnie, gdy do protestu przyłączają się pacjenci trzymający transparenty Lekarze zostańcie z nami, gdy w charakterystycznie dla siebie sarkastyczny sposób o działaniach ministra wypowiada się Szczepan Twardoch, i tak dalej, i tak dalej.

Cóż. Zazwyczaj nie politykuję, ale jeśli w tej polityce jest źródło mojej i wielu innych osób frustracji, warto zabrać głos. Pewne rzeczy zresztą, zapisane, wyzwalają, pozwalają przejść dalej, powziąć nowe działania, by zmienić sytuację, osiągnąć cele. Tego bym sobie właśnie życzył.

Na koniec, żeby trochę podnieść na duchu, wspomnę tylko o spotkaniu, którego uczestnikiem miałem przyjemność być w sobotę. Otóż Uniwersytet Jagielloński w ramach cyklicznych spotkań ze znanymi osobami zaprosił do swojego Auditorium Maximum Jurka Owsiaka. Ze spotkania tego wyniosłem potężną dawkę motywacji, przemyśleń; w głowie zrodziło mi się kilka pomysłów. Owsiak to dla mnie jedna z bardziej wartościowych postaci współczesnej Polski. Jedno mamy ze sobą z pewnością wspólne - obydwaj wolimy realne działanie od teoretycznego.

Gdyby ktoś miał chęć pooglądać zdjęcia ze spotkania (lub mnie na nich znaleźć), służę linkiem: https://www.facebook.com/pg/SalonAllInUJ/photos/?tab=album&album_id=1458577520928290

PS. Miałem jeszcze dodać, ale gdzieś mi w ferworze pisania uciekła ta myśl, że trochę w sobie zaniedbałem w trakcie studiów pierwiastek artystyczno-pisarski. Może więc dzisiejszy hygge dzień spędzony wśród światła i muzyki nie pójdzie na marne, skoro udało mi się to z siebie wyrzucić napisać? (Jak jest z formą literacką, ocenicie sami.)