Archiwum bloga

wtorek, 25 grudnia 2012

Koniec świata

I co? Tak jak myślałem - świat 21. grudnia nie skończył się; zresztą nie skończył się, powiedzmy to sobie szczerze, już po raz kolejny. Ja za swojego stosunkowo krótkiego jeszcze żywota przeżyłem kilka już końców świata... Raz, pamiętam to nawet całkiem nieźle (chociaż byłem może dziesięciolatkiem), kolega przyjechał do mnie i mówił, żeby uważać i bać się, bo w Bieczu świat się już skończył...




Tak więc święta Bożego Narodzenia przyszły już po raz kolejny, i zamyka się z wolna kolejny rok życia - inny niż poprzedni, inny niż następny, a jednak taki sam... Wkoło siebie widzę błogie świąteczne rozleniwienie... Janinka Pituchowa powiedziałaby pewnie, że to wszystko z tego przejedzenia, że to ukrwienie w jelitach większe aniżeli w mózgu; że to wszystko biologia, fizjologia, odwieczne prawo natury... Fakt.

Ale człowiek potrzebuje spokoju. Potrzebuje refleksji, potrzebuje odpoczynku, potrzebuje zatrzymać się i przestać wreszcie biegać; wciąż za czymś biegać, jak to się dzieje w wieku XXI.

Ja nie lubię biegać. W sensie dosłownym, i metaforycznym. Du bist kein Sporttyp (Nie jesteś typem sportowca; sportowcem), powiedziałby o mnie jakiś Niemiec, i miałby sporo racji. Ale też metaforycznie - lubię, jak sprawy mają się z wolna, a czas płynie sobie powolutku; byleby tylko nie przeciekał nie przez palce (choć i to, niestety, dość często mi się zdarza). Lubię spokój, lubię ciszę i zacisze domu... Czasem nie podejmuję o coś walki, odpuszczam - to są takiej postawy wady. Ale, patrząc z drugiej strony, rzadziej się stresuję; nie, nerwów i wyrywania włosów z głowy nie cierpię. To nie prowadzi do niczego dobrego, okropnie się wtedy czuję, narażam się na utratę zdrowia, a już na pewno dobrego nastroju...

Nie chciałbym być źle zrozumiany... Nie jest też tak, że pozostawiam wszystko przypadkowi, bo nie wierzę w cuda (chociaż one się ponoć czasem zdarzają). Nie pochwalam, broń Boże, nieróbstwa, stagnacji, zrezygnowania, marazmu... Nie. Bardziej chodzi mi o to, żeby czasem wrzucić na luz, odpuścić sobie pewne sprawy, które tak naprawdę wcale nie są warte uwagi.

Wyznaję zasadę: carpe diem, i jakoś się to do tej pory sprawdza. Bo we wszystkim trzeba się doszukiwać pozytywów. To działa. Polecam!

A Wy? Nie macie czasem takiego odczucia, że wszystko idzie w zupełnie złym kierunku? Że źle obieramy priorytety, że zamiast cieszyć się czasem spędzanym z rodziną, przyjaciółmi, najbliższymi, wolimy uganiać się za pieniądzem, sławą, władzą? A może ktoś chce nas tego pozbawić, zabrać nam to, co mamy najcenniejsze, odczłowieczyć do reszty, zrobić z nas potulne roboty z klapkami na oczach, spełniające kolejne punkty z góry założonego planu? Jak to jest? Czasem mam takie właśnie refleksje...

Bo żyjemy w zwariowanych czasach. I wcale, wbrew pozorom, niespokojnych. Mimo optymizmu, którego noszę w sobie dość sporo, obawiam się, co będzie za rok, za pięć lat, za dekadę... Jak to jest, że człowiek człowiekowi wilkiem?

Kiedyś, w historii, istniał podział na ludzi lepszych i gorszych. Lepszych, w znaczeniu wolnych, mających trochę więcej szczęścia, bo urodzonych jako obywatele w takich a nie innych warunkach; przez to lepszych niż gorsi, zniewoleni, gorzej sytuowani, gorzej urodzeni. Ale to było przynajmniej klarowne i jasne. Brutalne, owszem, ale czytelne. A teraz? Teraz wszyscy są równi. I wolni. Tak nam mówią. A tak naprawdę podział na klasy gorszych i lepszych ludzi był, jest, i będzie. Kryterium tego podziału to pieniądz i władza, nieraz cicha, nierzucająca się w oczy, pociągająca za odpowiednie sznurki z ukrycia.

Sam nie wiem... Czy lepiej o tym myśleć, czy lepiej, twierdząc, że zmienić nie da się nic, odpuścić sobie i zająć się po prostu swoim życiem, skupić się na tym, czego sobie pozwolić odebrać nie możemy?

Święta Bożego Narodzenia sprawiają, że widzę to wyraźniej: my, ludzie, stajemy się coraz bardziej zwierzęcy; coraz mniej w nas empatii, wrażliwości na drugiego człowieka. Tylko że zwierzęta mają jeszcze instynkty, które je chronią od samozagłady. A człowiek? Ha, człowiek wszystkie te instynkty w sobie zagłuszył, albo nawet zabił; lubi to, co mu szkodzi najbardziej. W dupach się poprzewracało, mówiąc kolokwialnie, od dobrobytu. No chyba, że to coś więcej; chyba, że to mechanizm przyrody, który zaczyna działać, bo jest nas coraz więcej i więcej? Może Ziemia broni się przed przeludnieniem?

Może to jest koniec świata? (...)

I szkoda zwać człowiekiem, kto bydlęce żyje
Tkając, lejąc w się wszytko, póki zstawa szyje;
Nie chciał nas Bóg położyć równo z bestyjami:
Dał nam rozum, dał mowę, a nikomu z nami. 
~ Jan Kochanowski, Pieśń XIX 

Wesołych Świąt. Spokoju, uśmiechu, przyjaźni, miłości. I refleksji...
Życzy Maciek.

1 komentarz:

  1. Co tam rodzina, przyjaciele, empatia. Liczy się kasa, sława i powodzenie. Do celu po trupach! Nie zawaham się przed niczym, aby osiągnąć swój cel!
    Pozdrawiam świątecznie
    Troll

    OdpowiedzUsuń