Korzystając z wytchnienia 7 dnia wakacji, ( aż dziw mnie bierze, że to pisze) po długim czasie mojej nieobecności na blogu, ponieważ nie mam zwyczaju zwierzać się z każdej najmniejszej sprawy na papierze ( w tym przypadku elektronicznym). Piszę jedynie wtedy, gdy poczuwam się do napisania sprawy istotnej, mającej dla mnie ważne znaczenie. Sprawy godnej podzielenia się oraz godnej przeczytania.
Ku uciesze nawet mnie samego ten czas nastąpił. Właśnie teraz.
Zacznę od tytułowych wakacji. W życiu nastąpił już ten etap, gdy się ich nie czuje. Może to za sprawą tego, że zacząłem praktyki natychmiast po zakończeniu sesji. Nieważne. W każdym razie to już nie te wakacje co rok temu i wcześniej. Wtedy były to 2 miesiące luzu, rozmyślania tylko, gdzie spędzę dzisiejszy wieczór, grania na konsoli. Zupełnie inne podejście mam teraz. Nastawione na samorealizacje. Rozpisana lista rzeczy do zrobienia. Wysoko postawiłem sobie poprzeczkę i ledwo wiąże koniec z końcem. Staram się jak mogę. Wychodzi mi na razie rewelacyjnie.
Wszystko to spowodowane jest przemyśleniami na temat samego życia. Największą wartość jaką posiadamy: jest nie to co mamy, lecz to co umiemy, co wiemy. Czymże będę więcej, gdybym stracił cały dobytek materialny? Myślałem o tym długo. Jedynie ciężką pracą można uczciwie do czegoś dojść, zwłaszcza wtedy, gdy na wszystko co chcemy osiągnąć musimy zapracować sobie sami.
Po takich rozkminach doszedłem do wniosku. Najważniejsze są zdrowie, wiedza i umiejętności. Koniec z niezdrowym odżywianiem, przepuszczaniem czasu na grach na konsoli. Czas na siłownie, zdrowe jedzenie, gre na gitarze, książki! Oczywiście imprez sobie w wakacje nie żałuję. Każdy weekend staram się spędzać raczej hucznie ale nie zapominając o wyżej wymienionym zdrowiu organizmu! :D
Uwielbiam swoją okolicę. Zwłaszcza latem, kiedy przypomina dosłownie jakąś śródziemnomorską mieścinę w centralnej części Toskanii. Jest tu cudownie. Teraz pisząc te słowa siedzę pod parasolem, patrząc na drzewa i cudowne kwiaty mojej mamy, które nadają właśnie tego Toskańskiego uroku. Aż chce się żyć. Co gorsza nic nie robić :P Dlatego podwójny wysiłek wkładam, aby zmotywować się do czegoś. To w końcu wakacje!
Przejdę teraz do nowości w moim życiu jaką są praktyki lekarskie. Słuchając rady ojca wypłynąłem na głęboką wodę. Oddziałem jaki wybrałem był oiom w wojewódzkim specjalistycznym szpitalu. Nie sklada się on z jednej czy dwóch sal z pacjentami, których można policzyć na palcach jednej ręki. Gdy w piątek dobiegłem z wózkiem reanimacyjnym na izbę przyjęć, pewien sanitariusz nie znając mojej twarzy spytał czy jestem praktykantem. Odparłem twierdząco. On z niedowierzaniem spytał, czy ktoś mi kazał konkretnie ten oddział wybrać czy sam go wybrałem. Odparłem, że sam. (ojciec mi tylko sugerował, że też zaczynał od oiomu) Z szeroko otwartymi oczyma powiedział, że mnie podziwia.
Zacznę jednak od początku. Praktyki zacząłem od 1 lipca. Od mamy dostałem lekarskie drewniaki. Z resztą całkiem ładne. Fartuch swój. Spodnie jasne, jednak zwykłe. W plecaku skrypt z histologii. Wzięty z myślą o nauce w czasie wszeobecnej nudy i braku roboty. Taaaa. Tak właśnie myślałem. Po pięciu dniach praktyk, przeczytałem 6 stron. To nie jest żart, ani lenistwo. Po prostu nawał pracy. Kolejne dwie ręce które wniosłem swoją osobą, widocznie się przydały.
Pierwszą rzeczą jaka mi się spodobała, była chęć przekazania wiedzy przez lekarzy ( w głównej mierze anestezjologów, dyżurujących na oddziale, jednakże przewijali sie neurochirurdzy, gastrolodzy, neurolodzy, laryngolodzy) Każdy tłumaczył mi przyczyny urazu, sposoby profilaktyki, to co będzie zaraz robił. Wiedzą, którą posiadłem poprzez słuchanie krótkiego wykładu jest bezapelacyjnie bardziej wchłaniana. Pamiętam wszystko. Co to drenaż Redona, jak wygląda cięcie rybiej paszczy, jak podczas szycia pomagać sobie peanem.
Doktor jak zobaczył mój czyściutki strój zabrał mnie na blok i dał mi strój zabiegowy. Powiedział, że lepiej swoje zostawić, żeby nie brudzić, bo czasem może być brudno. Nie drążyłem tematu. Teraz już wiedziałem, że chodziło o krew i różne wydzieliny. Nie będę rozpisywał o umiejętnościach które posiadłem w ciągu tych pięciu dni. Oddychanie za pomocą Ambu , osłuchiwanie klatki piersiowej w celu ustalenia symetryczności napowietrzania oskrzeli głównych, EKG to zakładałem w 20 sekund :D Z pobieraniem krwi nie ma problemu, bo na oiomie krew do badań pobiera się od każdego pacjenta co dwie godziny, potem ubierałem nowe rękawiczki i fruuu do laboratorium, widziałem tomograf komputerowy IV generacji. Jak doktor mnie prowadził i spytałem, jakiej generacji to jest tomograf, to parsknął śmiechem. Odparł, że nie obchodzi go jego generacja. Ważne jest żeby robił swoje zadanie. Bardziej się nie mogłem zgodzić. Dwa razy USG, raz musiałem asystować podczas wkłuwania do tętnicy szyjnej. Resektomie gruczołu sterczowego widziałem. Specjalnie dla mnie użyto kamery, żeby pokazywać, co tam się dzieje w środku. Używaliśmy USG Dopplerowskiego. Dzięki katedrze biofizyki, mogłem wyprowadzić wtedy wzór na kąt padania i odbicia dźwięku i napisać go markerem na ziemi albo na ścianie... I o tym chcę też napisać.
Mianowicie nauczanie nie ma nic wspólnego do tego co dzieje się w szpitalu. Na pewno na tym oddziale, gdzie co drugi pacjent ma podawaną dopaminę, czy noradrenalinę by utrzymać go przy życiu. Dziś w weekend wiem, że niektórych pacjentów spośród tych, których widziałem w piątek, w poniedziałek już nie zastanę. Tak samo na izbie przyjęć. Tamtejsza wiedza medyczna to jest rdzeń, filar. Wiedza teoretyczna rutynowo przekształcona w wiedzę praktyczną.
Nie chcę wdawać się politykę, ale wiele bym zmienił w nauczaniu. Nie mam jednak nic do gadania. Mądrzejsi podejmowali decyzję. Być może zbyt konserwatywne. Ja jestem jednak liberalny wobec zmian. Jednak nie moja tu rola. Ja tu tylko sprzątam ( i się uczę ).
Praktyka lekarska, którą aktualnie odbywam jest dla mnie zwieńczeniem tego roku studenckiego. Jest owocem pracy. Wiele osób załatwia sobie wpis i nie chodzi zupełnie. Wiele, przychodzi na 8 i w domu jest o 12 nie mając co robić w dyżurce. Ja wybrałem się na głęboką wodę, ale jak to mówią najdalej mam do dna :)
Sprawdziłem w ten sposób również, czy nadaję się do tego zawodu. Prawie zjechałem gdy trzymałem bronchoskop podczas tracheostomii. Potem mi powiedziano, że jak na pierwszy raz to i tak się spisałem, bo widać było, że barwę miałem porcelany :) Pierwszy raz jest najcięższy. To samo tyczy sie, gdy w czwartek po raz pierwszy na własne oczy widziałem pierwszy raz w życiu odejście człowieka. Zgon. Moje tętno wynosiło chyba ze 140. Nie wiedziałem co robić, patrzyłem tylko jak puls i ciśnienie człowieka malało do zera. Potem nastała cisza. To było straszne, że nie dało się nic zrobić. Można było tylko stać i patrzeć.
Jak to Karolina powiedziała: " będziesz miał szybki kurs dojrzewania ". Trafiła w sedno.
Jutro zdaję ćwiczenia z histologii o 11. Nie wracam do domu. Jadę prosto na oddział i siedzę do wieczora. Na pewno nie będę próżnował.
Reasumując. Po tym co widziałem, stwierdzam, że życie jest zbyt kruche, żeby siedzieć w domu, do poduszki chować majątek na czarną godzinę. Nie jestem oczywiście zwolennikiem konsumpcjonizmu narzucanego przez Stany Zjednoczone. Ważne jest, żeby poznawać nowe rzeczy, podróżować, poszerzać wiedzę, próbować nowości, nowych smaków, nabywać umiejętności i szanować swoje życie, pielęgnować znajomości ( z czym aktualnie mam problem ze względu braku czasu).
Na pewno coś napiszę jeszcze w lipcu. Mam zamiar napisać notkę o całych praktykach. Wiele to będzie dla mnie znaczyło. Będę to pisał dla samego siebie. Potraktuje to jako pamiętnik z moimi poglądami. Jestem ciekaw, czy gdy wróce do tego za kilka lat. Być może po studiach, to czy moje priorytety i ambicje ulegną zmianie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz