Jest jedna rzecz, która w studiowaniu medycyny podoba mi się szczególnie. Nie - nie chodzi o to, że mamy teraz trzy tygodnie wolnego (a za rok o tej porze będziemy zgrzytać zębami przed kombinacją: farmakologia - dermatologia - patologia). Nie chodzi nawet o to, że potrafimy ten czas jakoś lepiej docenić i wykorzystać, mając w pamięci dwa minione, w pewnym sensie stracone lata...
W tych studiach podoba mi się to, że każdego tu pcha wciąż w przód jakaś siła, która każe realizować się, stawać się coraz lepszym, wymagać od siebie coraz więcej, i więcej. (Czasami można popaść nawet w przesadne wyrzygiwanie sobie wszystkiego, że tak się wyrażę; nie o to też chodzi, wiadomo - zdrowy umiar zachować trzeba).
Zostałem w Zabrzu na tydzień, bo akurat mam do załatwienia parę spraw na Śląsku - i prywatnych, i uczelnianych (konsultacje z angielskiego i koło z chemii). W sumie jest tu teraz niewiele osób, ale radzimy sobie bardzo świetnie. Choć wolnego czasu mam teraz sporo, to cały czas jest coś do roboty - a to coś czytam, a to gotuję, a to sprzątam...
I tak wczoraj ze znajomymi spotkaliśmy się u mnie, wypiliśmy piwko i pograliśmy w Kolejkę i Jugle speeda, a dzisiaj, dla odmiany, bardzo ciekawy wieczór spędziliśmy w Katowicach. Zaczęliśmy od Namaste, bardzo ciekawego klubu podróżników, który serdecznie polecam wszystkim, którzy pojawią się kiedyś w sercu Śląska. Byłem tam dzisiaj po raz pierwszy, ale na pewno wrócę znów (i to chyba nawet 24 lutego). W Namaste oglądaliśmy ciekawe slajdowisko przygotowane przez Piotra Boderę, który podróżował przez pół roku od Japonii, poprzez, między innymi, Wietnam, Chiny, Hong-Kong, Tajlandię i Australię do Nowej Zelandii.
Po hamburgerze mieliśmy jeszcze siłę na krótki spacer po terenie Nowego Muzeum Śląskiego, które pod względem architektonicznym urzeka mnie po zmroku i w zimowej scenerii bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej, a pod względem merytorycznym... cóż... jest na szczycie mojej listy rzeczy, które w najbliższym czasie obejrzeć muszę! (Na stronie wyczytałem, że otwarcie 26 czerwca, więc chwilę jeszcze będę musiał poczekać).
Zaczytuję się obecnie w książce Pakt Ribbentrop-Beck Piotra Zychowicza i ręce załamuję nad odwieczną indolencją polskich polityków. Czyta się to jednak z zapartym tchem, a w głowie przemykają się co chwilę tak świetnie zapamiętane z historii w szkole podstawowej słowa Pani Skałby: W polityce nie ma sentymentów! Święta prawda.
O tym, i o wielu innych rzeczach rozmawialiśmy po drodze. O jedzeniu. O wystroju i urządzeniu Namaste. O kawiarni, o której marzę w przyszłości. Nawet o wpływie przeżyć z dzieciństwa na charakter człowieka. Ludzie mają przeróżne zainteresowania!
Nie piszę tego po to, żeby dowartościować siebie i swoje otoczenie, ale dlatego, że to po prostu bardzo budujące. Ktoś pisze pracę naukową, ktoś robi oznaczenia stężeń jakichś markerów w ślinie albo we krwi... Wszystko idzie do przodu - nawet w ferie, gdy można poleżeć.
Chyba nie tak bardzo chodzi tu o same studia medyczne, jak raczej o to, żeby robić to, co się kocha, i do czego czujecie, że macie powołanie. To naprawdę uszczęśliwia człowieka nawet, jeśli bywa trudno.
Hm... I tak niepostrzeżenie powróciłem po długiej swej nieobecności. Niesiony falą pozytywnych emocji i dużą dozą wolnego czasu jutro, zapewne po konsultacjach z angielskiego, zabieram się czym prędzej do rozpisania próby na stopień Harcerza Rzeczypospolitej, bo trochę mi się udało na powrót zbliżyć do harcerstwa. Dobra próba to dobra motywacja, a tej, jeśli chce się przeć do przodu - nigdy za wiele!
Kawiarnia z książkami, tak! <3
OdpowiedzUsuń