Archiwum bloga

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Małe rzeczy?

Zakończymy smutny shopping
Sztucznych, galerianych szczęść.

Tak śpiewała kiedyś Sylwia Grzeszczak w piosence o niekoniecznie wysokiej w moim odczuciu wartości artystycznej, raczej niewartej umieszczenia tutaj; w piosence, która kiedyś odtwarzana była na okrągło w radio, stąd, pewnie w drodze do szkoły, "obiła mi się o uszy". W głowie utkwił mi ten akurat fragment.

Cóż... Jaka kultura, taka galeria...  Jak kultura jest tylko "popkulturą", to i galeria jest handlowa... Brr! Szczerze nie cierpię takich miejsc. Wczorajszy przeszło pięciogodzinny pobyt w gliwickim Forum odchorowałem w nocy, kiedy to śniło mi się, że zamknięto w Gorlicach drogę na Stawiskach, żeby rozbudować jeszcze bardziej Rondo Center...

Co więc robiłem w Forum przez przeszło pięć godzin? Żeby móc obronić się przed ewentualnym zarzutem "zakupocholizmu" należy się słówko wyjaśnienia. Moi znajomi byli wolontariuszami WOŚP, więc pojechałem do Gliwic, żeby spędzić czas w ich towarzystwie. Szczerze powiedziawszy, chyba wszyscy oczekiwaliśmy, że będzie się tam z tej okazji działo coś ciekawego. Ja (bo mogę mówić tylko w swoim imieniu) bardzo się rozczarowałem i wynudziłem.

Ale nie ma tego złego, co na dobre by nie wyszło, bo właśnie ta wizyta w świątyni kapitalizmu, konsumpcji i kultury masowej skłoniła mnie do refleksji nad sprawą, która boli mnie już od dawna...

Język polski. Piękna rzecz, prawda? Polskość w ogóle... Dla mnie coś niesłychanie ważnego. Dlaczego więc my, Polacy, nie szanujemy się, tylko szmacimy i umizgujemy do Zachodu?

Pierwsze, co rzuca się w oczy na wystawach galerianych sklepów to wielkie "SALE". Żeby być obiektywnym dodam, że dzieje się tak na szczęście nie w każdym sklepie, bowiem niektóre z nich prowadzą uczciwie i po ludzku "WYPRZEDAŻE"; ogromna część natomiast już tylko "SALE". To bulwersujące i obrzydliwe! Rozumiem, że sklepy te mają anglojęzyczne nazwy własne czy też nazwy konkretnych produktów. W porządku. Są, nie wnikając w to głębiej, częścią wielkich, międzynarodowych sieci handlowych, lub po prostu tak chcą się nazywać. Ja swojego psa chciałem nazwać Pusia, i nikomu również nic do tego. Ale już komunikacja z klientem, polskim klientem, MUSI odbywać się w języku polskim!

Żyjemy w Polsce, jeśli to komuś się nie podoba, zawsze może wyemigrować. Nie po to nasi dziadkowie walczyli o wolność, także tą językową, żebym teraz ja, wolny, młody Polak, czuł u siebie jak w Anglii czy w Ameryce!

Ktoś powie - ale nie tylko polski klient robi zakupy. Rozumiem; w porządku, takie mamy czasy, że jesteśmy "jedną globalną wioską"; trzeba otwierać się na wszystkich ludzi, starać się do nich dotrzeć - to marketing. Ale, u licha, główny komunikat MUSI być w języku polskim, a następne w takiej mnogości języków, i takiej różnorodności, jakich sobie tylko właściciel sklepu zażyczy.

Rozmawiając wczoraj na ten temat z Anią dowiedziałem się, że natrafiła w hiszpańskim sieciowym sklepie (bodaj H&M) na słowo "wyprzedaż". I bardzo dobrze. Niech i Hiszpan u nas znajdzie u nas "wyprzedaż" w swoim języku, byle tylko nadal komunikat w języku polskim był komunikatem głównym tak, żeby polski klient nie musiał czuć się u siebie w kraju zagubiony.

W końcu spacerując wczoraj po tej nieszczęsnej galerii natknąłem się także i na takie sklepy, w których wprawdzie "WYPRZEDAŻE" organizowano, ale informowano o nich czcionką kilkukrotnie mniejszą niż o "SALACH". To po prostu ordynarny brak szacunku do polskiego klienta! (W związku z tym raczej nie zdarza mi się, albo zdarza mi się niesłychanie rzadko, robić zakupy w tak uwłaczających mi miejscach.)

Dlaczego sobie na to pozwalamy?

Dziwi mnie to, naprawdę, dlaczego tak staramy się doścignąć Zachód, depcząc po drodze swoje poczucie dumy z bycia Polakiem, swój honor. Dlaczego mamy tyle kompleksów? Nie jesteśmy przecież wcale gorsi! Mieliśmy jako kraj i naród trochę bardziej "pod górkę", jeśli spojrzeć na historię; trudno więc nam osiągnąć tak wysoki stopień ucywilizowania jak na zachodzie Europy czy w Ameryce. Ale przecież żyjemy w wolnym kraju, mamy własny, piękny język, bogatą kulturę, kuchnię... Nie ma powodu do pogrążania się w poczuciu niższości.

Moja mama, kiedy rozmawiamy o kuchni, zawsze denerwuje się, że dla wielu osób kotlet schabowy jest przedmiotem drwin; że, dla przykładu, wesele, na którym się go poda to "wieś", a ludzie jedzący go to "wieśniacy" i "buraki". To taki banalny, może nawet trochę śmieszny przykład, ale, wbrew pozorom, trafiający w sedno. Bo ja się wcale swojej mamie nie dziwię; sam nie rozumiem takich ludzi wyśmiewających się z polskiej kuchni i kultury. Dlaczego mielibyśmy się ich wstydzić? Czy chodzi o kompleksy? Czy o chęć zaimponowania obyciem w świecie?

Obycie w świecie samo w sobie nie jest niczym złym; wręcz przeciwnie: trzeba rozwijać się, w miarę możliwości poznawać jak najwięcej nowych miejsc, kultur, smaków; dowiadywać się nowych rzeczy - to piękne, pouczające i rozwijające. Ale nie wolno w tym wszystkim zapominać o swoich korzeniach, o swoim narodowym "ja"; nie wolno wyrzekać się siebie, bo tak robią tylko konformiści i ludzie bez moralnego kręgosłupa.

Wbrew pozorom wysoko rozwinięta cywilizacja nie jest, jak się może wydawać, urzeczywistnieniem dobra; często wiąże się z nią wiele nowych, nieprzewidzianych i niepoznanych jeszcze problemów. Mnie osobiście marzy się powrót ku naturze - niecałkowity, rzecz jasna, ale jednak.

Poza tym Zachód na nas nie czeka. Ameryka nie jest, jak się mówi, naszym przyjacielem i wcale jej nie w nosie znosić dla "Polaczków" wizy. Ale co tam! My, oczywiście, bez szacunku dla siebie samych, biegniemy na zawołanie to do Afganistanu, to do Iraku...

Stop!

Czy gdyby ktoś na ulicy nazwał Cię kurwą, przeszedłbyś obojętnie? Czy dałoby Ci to spokój przez kilka następnych dni, czy potrafiłbyś o tym nie myśleć? Bo jeśli takie słowa wzburzyłyby Cię (a zapewne tak właśnie by było), to dlaczego pozwalasz sobie na tak wiele u siebie w kraju?

Ten temat jest tak szeroki, że pisząc zdaję sobie sprawę, że to, co udało mi się tu zawrzeć, to nie jest nawet wierzchołek góry lodowej. Z czegoś to jednak wynika... Naprawdę, zachęcam do refleksji; my sami stanowimy o sobie, więc warto zatrzymać się na chwilę i pomyśleć.

Przede wszystkim: więcej szacunku do siebie! W niczym nie jesteśmy gorsi od Niemców, Francuzów, Hiszpanów... Naprawdę.

Podsekretarz Stanu Ministerstwa Obrony Narodowej ds. Uzbrojenia i Modernizacji, Gen. Waldemar Skrzypczak, powiedział w filmiku promującym gorlickie harcerstwo tak:

Ja wiem, że teraz pojęcie "patriotyzm" jest niemodne, ale tylko dlatego, że wszyscy są zapatrzeni w Europę, a generalnie zapominają o Polsce. Trzeba odwrócić kolejność, trzeba najpierw myśleć o Polsce, a potem o Europie (...) 

Niech to będzie puentą. Bo tak psuć, jak i naprawiać, zaczyna się od rzeczy małych.

PS. W tak zwanym "międzyczasie" tych z Was, którzy posiadają konto na Facebooku zapraszam do polubienia niniejszej strony:



Niech czasem w Waszych aktualnościach pojawi się grafika, która uświadomi, jak wiele my, Polacy, mamy, i jak dobrze jest być Polakiem.

2 komentarze:

  1. pragnę jedynie nadmienić, że dawniej to po Stawiskach OPĘTANE Ś-W-I-N-I-A-K-I latały
    brały na swe rącze grzbiety niczego nie podejrzewających opitych, jurnych chłopów... po czym z IMPETEM wyrzucały swe ofiary w okropne i śmierdzące błociszcze
    taka lekcja w ramach przypomnienia Maciejowi o jego rodzinnych stronach- pięknych, wyjątkowo tajemniczych i pełnych magii

    OdpowiedzUsuń
  2. nic nie podejrzewających znaczy się

    OdpowiedzUsuń