Archiwum bloga

niedziela, 31 marca 2013

Sztuka wyboru?

Leżę we własnym, ciepłym łóżku... Żadne Zabrze; tu, w Kobylance, Gorlicach... Mija czwarty dzień ferii, a ja dalej nie pouczyłem się jeszcze w ogóle... Nie mam do tego głowy, nie umiem się skupić; jestem zły i rozczarowany świętami... Czemu zły? Bo ani to odpoczynek, ani to nauka; bo najpierw chciałem pomóc mamie i być choć trochę w domu pożytecznym, a potem, kiedy już skończyłem, sił do nauki i motywacji zabrakło. Już sobie wyobrażam, jak mama musi być zmęczona, skoro ja, który nie napracowałem się nazbyt, mam dość...

Ale. Mniej o mnie! Właściwie mógłbym jeszcze słówko o tym, dlaczego tak długo nie pisałem, ale... Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie... Po prostu nie chciałbym zaśmiecać Servusika jakimiś nazbyt banalnymi wpisami, takimi jak te dwa akapity... Z drugiej strony za mną pięć i pół tygodnia naprawdę wytężonej pracy. Takich, kiedy marzy się tylko o pójściu spać... (Chociaż nie. Może ja nie jestem najlepszym przykładem ilustrującym to zjawisko, bo o spaniu to ja marzę codziennie, o każdej porze.)

Trochę do napisania zmotywowała mnie dzisiaj lektura bloga Kasiki. Właśnie przypomniałem sobie, że nasza znajomość od blogów się zaczęła. Poza tym po prostu uwielbiam pisać, i tak zwyczajnie brakowało mi blogowego ekshibicjonizmu.

O czym więc dzisiaj? Na pewno nie o świętach. To dla mnie puste dni, zupełnie nieprzewyższające wartością dni powszednich... Dobrze, to cudownie spotkać się z rodziną, ale można by i w innych okolicznościach, a wtedy przynajmniej nikt nie byłby umęczony ciągłym najpierw - sprzątaniem, a potem - jedzeniem... A jeśli idzie o moje wielkanocne przeżycia duchowe - cóż, nie ma żadnych. Mogę dla świętego spokoju iść do tego kościoła, żeby nie psuć, zwłaszcza mamie, świątecznej atmosfery. Mogę trochę pozłościć się na durne kazanie, przemyśleć w ciągu mszy całe swoje dotychczasowe i część przyszłego życia. Ale potem po prostu wracam po wszystkim do domu, psychicznie zmęczony, ale jednak na pyszne jedzonko, na myśl o nadmiarze którego aż coś uciska mnie w żołądku. (Wybacz babciu. Może mi ta religijność przejdzie, a może nie.)

(...)

Bo w ogóle to świat stoi na głowie...

Nigdy nie żyłem w innych czasach, więc mogę tylko wierzyć w słowo dane mi przez kogoś starszego, czy też w słowo pisane - spisane w podręcznikach, przekazach historycznych, innych źródłach, Internetach. Bo wszystko jest teraz takie paradoksalne - patrząc nawet po sobie, i po najgłupszym przykładzie, jaki mi teraz do głowy przychodzi... Otóż komputer wymyślono, aby oszczędzić człowiekowi czasu, zwolnić z pewnych obliczeń, prac, a tymczasem jest to największy zjadacz czasu, jaki w ogóle kiedykolwiek powstał. Studia bez Facebooka? No nie da się... Próbowałem jeden, jedyny dzień. Ale FB to przecież największa baza informacji o uczelni zawierająca dokładny opis tego, czego należy się nauczyć, na kiedy; ludzie wrzucają tu swoje notatki, wrzucają skany książek i inne przydatne materiały. No ale przecież wchodząc, żeby to wszystko sprawdzić, od razu sprawdza się milion innych rzeczy, łącznie z zaczepkami; tak oto z złoty interes Zuckenberga się kręci.

Wiedza. Wiedza jest na wyciągnięcie ręki. Patrząc po samej medycynie - ile jest różnych atlasów, podręczników... Do samej tylko anatomii - do wyboru, do koloru; a gdzie tam ja się znam i ile widziałem? Na pewno tego jest jeszcze więcej i więcej! Fakt, to wszystko kosztuje, ale wybór jest zniewalający. Tylko co z tego? Ludzie jakby głupsi... Nie chcę nikogo obrażać, proszę tego nie traktować osobiście, bo nie mam na myśli nikogo konkretnego, ale jak sobie patrzę na naszych profesorów i ich wiedzę, to czuję w środku nie tylko szacunek i podziw, ale też cholerną pogardę dla siebie, że jestem takim matołem, że niby coś tam się uczę, niby zaliczam te kolokwia, ale albo uczę się źle, albo po prostu wydaje mi się, że się uczę, a tak naprawdę gówno umiem i wiem...

Bo to chyba nie jest kwestia tego, że sobie idealizuję zawód lekarza. Przecież nie wymagam od siebie nie wiadomo czego... To przez to, że wiem, że stać mnie na wiele, wiele więcej... Czuję ogromny niedosyt. Nie mogę patrzeć już na zawiedzionego Profesora... Czy on myśli, że jesteśmy idiotami? Ja na jego miejscu pewnie tak pomyślałbym, ale on jest chyba zbyt dobry, zbyt niepasujący do tych pokręconych czasów...

Skąd czerpać motywację?

(...)

Robi się trochę nazbyt osobiście. Obawiam się, że chyba nie będę miał już o czym pisać na zamkniętym blogu... Chociaż - właściwie ciężko dzielić myśli na dwa ujścia, tak jak ciężko dzielić życie na gorlickie i zabrzańskie. Zawsze, gdy żyję jednym z żyć, drugie jest trochę w tyle... To oczywiście przenośnia, bo życie mam jedno, tak więc staram się zrobić wszystko, by je przeżyć jak najlepiej.

To wszystko kwestia wyborów. Tylko skąd wiedzieć, które okażą się z perspektywy czasu dobre, a które złe?


A ja mam czasem tak, że widzę jakąś osobę, więcej - obserwuję ją, i umiem powiedzieć: "Tak chciałbym żyć!", albo: "Nie, ja nie mógłbym tak żyć!". Czy to dobrze, czy źle? Czy to już ocenianie innych i pogarda, czy może po prostu trzeźwy osąd, zdrowy rozsądek?

I dalej o pokopanych czasach. Wiedza, przykład następny - tyle jest w telewizji ciekawych audycji, nie wiem, np. na jakimś Discovery Channel, a TVN-y dalej ogłupiają Ukrytymi prawdami i tym podobnymi. Słyszałem, że jest nawet wersja dla medyków pt. Szpital. Nie mówię, że nigdy tego pokroju programów nie oglądałem; czasem tak, głównie dla śmiechu i z braku lepszego zajęcia, ale tak na dłuższą metę - to się nie da. Coś takiego nie wnosi do życia absolutnie niczego, tak jak zresztą te bajki na Disneyach czy tam Nickelodeonach, wiecie, te z rozkapryszonymi amerykańskimi blond aktorzynami, zmanierowanymi dziećmi, które za chwilę - za rok, dwa - zaczynają ćpać, staczać się. Te, które, gdy widzę, że mój Miłosz je ogląda, krew mnie zalewa. Bo co? Bo prawdziwy Disney przewraca się w grobie, prawdziwe dzieci patrzą na swych dorastających idoli i gorszą się.

Ciężko o autorytety. Właściwie promuje się to co łatwe i modne, nie to, co wartościowe... Sama taka muzyka - zawsze się zżymam na tatę, kiedy mówi, że teraz nie robi się już dobrej muzyki, że dawniej to było coś... A tymczasem nie zadał sobie trudu dokopania się do fajnych, młodych, zdolnych, alternatywnych artystów, którzy prezentują sobą naprawdę wiele.

I wiecie co? Znowu się uczepię tej wiedzy. Wychodzi na to, że w sytuacji, gdy dostępna jest ona na wyciągnięcie ręki, bo czyż to, że przeciętny Kowalski może za pośrednictwem choćby wspomnianego Discovery sięgnąć po informacje nawet i o Neptunie, nie jest cudowne? No jest! To jest zdobycz naszych dziwacznych czasów, coś, czego wcześniej w historii nie było... Tak więc w takiej sytuacji okazuje się, że mało kto z tej absolutnej swobody w dostępie do wiedzy korzysta w pełni.

Podczas wojny, gdy tajne nauczanie karane było nie raz i nie dwa śmiercią, ludzie garnęli tłumnie, byle tylko rozwijać się, byle tylko zachować język, kulturę, nie dać się stłamsić... A teraz? Teraz mało kogo cokolwiek interesuje, widzę, ile ludzi jest na jakichś studiach tylko dlatego, że tak jest modnie / fajnie, tylko dlatego, że nie dostali się na jakieś inne, wymarzone, a z tego, co mają, nie potrafią, lub, co gorsza, nie chcą czerpać...

A może to po prostu przesyt? Natłok informacji, nie wiem, jakieś załamanie, przekroczenie niewidzialnego kulminacyjnego punktu?

A może to po prostu ludzie się rodzą inni niż kiedyś? Gorsi jacyś? Słabsi?

A może to po prostu zwyczajna ludzka przekora, ta sama, co w Edenie?

A może to wina systemu? Ale system to ludzie, że tak pozwolę sobie przytoczyć w tym miejscu pewną osobę, której słowa i autorytet dały mi do myślenia, i która to jest jedną z przyczynek do napisania tego niezgrabnego wywodu. 

Kto jest bez winy, niechaj pierwszy chwyci kamień, i niech rzuci.

To z Biblii. Naturalnie dostrzegam w tej księdze wiele mądrości; fakt, że nie podoba mi się organizacja Kościoła nie zwalnia mnie z powinności szanowania mądrych słów. Mądrym słowom szacunek i próba wcielenia ich w życie zwyczajnie się należy, niezależnie od tego, jakiej rasy, wyznania czy orientacji seksualnej (bo to teraz takie modne pojęcie) był ich autor. Ha, i mówię to ja...

Te akurat słowa z Biblii przytaczam po to, żebyście nie pomyśleli sobie, że dopatruję się wad u innych, a o sobie postrzegam bez winy; tak nie jest!

(...)

Nie wiem sam... Jestem na lekarskim. To cudowny kierunek, na chwilę obecną nie wyobrażam sobie studiowania niczego innego. Pracy - nauki - jest, owszem, bardzo dużo, ale to tylko kwestia przyzwyczajenia i tego, czy to, o czym akurat czytasz ciekawi cię, czy nie; mnie ciekawi bardzo, więc tym samym sprawia mi przyjemność, i nauka nie jest dla mnie tylko obowiązkiem, a raczej przywilejem. Ale mimo, że tak sobie to tłumaczę i tak do tego podchodzę, ciężko mi zmotywować się do dalszej pracy (jak choćby i dzisiaj, jak w całej tej świątecznej przerwie).

Wszystko jest chyba tak naprawdę tylko kwestią podejścia.

Postanowiłem stawiać sobie ambitne cele. Wychodzi różnie. Czasem jest lepiej, czasem jest gorzej... Staram się nie zwariować.

Zmieniam się. Cały czas. Co dzień. I tak już chyba będzie do końca...

Wydaje mi się (a przytoczyłem tak naprawdę tylko kilka durnych przykładów); że ten świat na opak to też wina tego, że ludzie w dużej mierze wybierają to, co łatwe... To też tak a propos tych trudnych wyborów, o których napisałem wcześniej.

Nie będę rzucał konkretnymi przykładami, ale znam wiele różnych ludzi, i pewne zachowania, pewne poglądy na życie sprawiają, że trzęsę się w sobie i nie umiem przejść obok tego obojętnie. Jestem zły, jestem nieprzyjemny, niemiły, złośliwy, okropny... Ogólnie wydaje mi się, że mam trudny charakter. Na pewno ja sam jestem w wielu względach dokładnie taki - niedoskonały. Ale czy to sprawia, że ze wszystkim muszę się zgadzać?

Tylko bezustannie pracując nad sobą jesteśmy w stanie coś zmienić. Baden-Powell mówił:

Starajcie się zostawić ten świat choć trochę lepszym, niż go zastaliście.

To taka złota myśl. Nie na dziś, na zawsze.

A ja? Ja chyba pójdę już spać... Może jutro poszczęści mi się, i pośpię dłużej niż do godziny ósmej rano, bo póki co, przez te cztery dni ferii, jeszcze mi się nie udało...

(...)

Zupełnie inaczej miał ten wpis wyglądać. Wybaczcie chaos, wybaczcie nieuporządkowanie, niedokończone myśli... Ale to prosto z serca. To szczerze. Czuję się naprawdę o wiele lepiej wiedząc, że właśnie się tymi swoimi refleksjami z kimś podzieliłem. Kwestia oceny, czy cokolwiek wnosi to do Waszego życia, należy do Was.

Spora część postawionych przeze mnie pytań wcale nie była retoryczna. Gdyby znalazł się ktoś, kto przebrnąłby przez ten wpis, i chciał na nie odpowiedzieć, dodać coś od siebie, z czymś się zgodzić lub nie - zapraszam, opcja komentarzy jest otwarta.

Tym, którzy wierzą w Pańskie Zmartwychwstanie - Wesołego Alleluja! Niech ten czas Was umacnia, skłania do zadumy i refleksji nad swoim życiem, pomaga w dokonywaniu dobrych wyborów. Bo zbierając kołaczące się po zakamarkach głowy myśli, a teraz starając się jeszcze jakoś zwieńczyć ten nieuporządkowany wpis, stwierdzam, że to właśnie sztuka wybierania jest chyba w życiu najważniejsza...

3 komentarze:

  1. Maćku, słyszałeś o czymś takim jak churching? Wiem, że kojarzy się to z charakterystyczną dla tych "pokręconych czasów" komerchą, ale w istocie idea nie jest taka głupia, zwłaszcza, jeżeli u Ciebie kazania są "durne". To prawda, że dookoła pełno szmiry, dna i tandety, ale nietrudno znaleźć rzeczy wartościowe, nawet w telewizji. Po prostu powiedz papa tvnowi i przerzuć się choćby na TVP Kulturę :). Na szczęście w dużym stopniu od nas zależy menu naszej strawy duchowej. Pozdrawiam i życzę duchowego ożywienia na świątecznym finiszu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam szczerze, że o churchingu nie słyszałem... Może coś sobie doczytam, może to pozwoli mi się rozwinąć?

      Co do tych TVN-ów - prawdę powiedziawszy nie mam w Zabrzu telewizora, tak więc nie mam tego problemu. Tak poruszyłem ten temat zawiedziony tym, że przyjeżdżając do domu na święta chciałem obejrzeć coś w telewizji, cokolwiek, a przy setce kanałów telewizyjnych nie znalazłem niczego wartościowego... Gdzieś tam się i TVP Kultura przewinęła, ale widocznie akurat nie było w danej chwili niczego ciekawego...

      Dziękuję za życzenia, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko odwzajemnić je! :)

      Usuń
  2. Mój blog mówi "jestę natchnienię".

    Gdy tu wchodzę i widzę tytuł, czy tam adres, a już całkiem gdy zagłębiam się w Twoją notkę i widzę słowo "servusik" od razu staje mi przed oczami Severusik. Ale taki jakiś różowy, rodem z tych głupich fan fików, które nadal czytuję (w ramach internetowego pożerania czasu). No właśnie. Bardzo mi się podoba ta myśl o komputerze. To jest faktycznie wielki paradoks, że miał nam czas jakby "mnożyć", a on nam go zabiera i to w ogromnych ilościach.

    [Motywację czerpać z gór. I z ludzi. Szczególnie z ludzi. Ale z gór też.]

    Nie wszystkich stać na Discovery... Chociaż teraz to podobno we Internetach jest wszystko.

    Wydaje mi się, że ludzie są zawsze tacy sami. Tylko czasy trochę się zmieniają i perspektywa. Gorsza sprawa, że czują się lepsi, bo mają więcej urządzonek i bajerów. Co tak na prawdę czyni ich gorszymi... Ale to dopiero proces wtórny ^^

    Ja chyba mogę całym sercem przytaknąć, że masz trudny charakter. Tak jak wszyscy ludzie na tym cholernym świecie ;) z może jakimiś wyjątkami, ja wiem... Nigdy się z żadnym takim nie spotkałam, ale kto wie, może gdzieś sobie taki żyje i ma się dobrze...

    Na koniec jeszcze a propos motywacji.
    http://www.brainlesstales.com/images/2013/Mar/i-can.jpg

    OdpowiedzUsuń